Nie pytaj mnie co zrobię , bo sama nie wiem jak żyć
Bo jeśli spełniają się sny, to nie wiem o czym powinnam dziś śnić
Czy warto żyć dla kogoś , czy dla siebie tylko być … Słowa Pauli w mych myślach dziś drżą . Same słowa chcą mówić, lecz nie chce ich słyszeć Ten . Lecz zawsze jesteś Ty i Tobie mogę powiedzieć wszystko…
Pamiętasz tamten czerwcowy upalny dzień . Miałam na sobie sukienkę w kwiaty a na głowie kapelusz niczym z dzikiego zachodu. Szłam wolnym krokiem, nie spiesząc się. Obserwowałam ludzi na starówce, mijałam kobiety, dzieci i mężczyzn. Czerwiec w mieście to czas wielu turystów. I tak wtedy też było. Sporo Niemców, Rosjan, trochę Anglików i oczywiście Polaków. Podeszłam do miejsca i po chwili poczułam magię. Ona wisiała w powietrzu jak by alla-dyn spryskał powietrze swoją magią. Odwróciłam się i to byłeś Ty. Nie widziałam Cię wcześniej, nie znałam Twej twarzy, lecz wiedziałam, że zapamiętam ją na zawsze. Poczułam Twój dotyk, jak mnie musnąłeś przechodząc. Moje kubki węchowe poczuły zapach, ale nie byle jaki i wcale nie jakiś markowy. On miał coś w sobie, coś nie do opisania. Miał on nutkę lasu o poranku, odrobinę pieprzu z kuchennej szafki, trochę słodyczy owoców z ogrodu i ta nic tajemnicy. Zapytałeś się o drogę do jednej z moich kawiarni w mieście. Pytanie zwyczajne jak np. zapytać o godzinę. A jednak coś było innego. Może nie słowa a barwa głosu, tembr.. nie wiem. Słońce wysoko nade mną świeciło. Oślepiało mnie bardziej niż dotychczas. Nie widziałam tych tłumów wokół mnie, nie słyszałam śmiechu dzieci z wycieczki, nawet nie czułam jak ktoś mnie popchnął. Upadłam na beton i leżałam jak długa lampa. Nagle w oczach mi pociemniało i jakoś błogo się zrobiło. Jak zza oddali słyszałam głos, który mnie woła. Powoli otwierałam oczy. Lecz coś dziwnego nie miałam okularów słonecznych. Moim oczom ukazała się bujna ciemna czupryna. Nie wiedziałam czy to sen czy jawa. Lecz ten głos wciąż do mnie mówił i usłyszałam szelest nalewającej się wody. To byłeś Ty. Poznałam Cię po głosie, zapachu i tych oczach, których nie da się zapomnieć. Okazało się, że niefortunnie się wywróciłam na Twoją torbę i dzięki temu pewnie moja głowa była cała. A Ty zaopiekowałeś się mną, mimo, że nie musiałeś. Byłeś jednym z wielu przechodniów, który przez sekundę patrzył na mnie. A jednak los tak chciał. Pomogłeś mi się podnieść, opatrzyłeś mi ranę na ręce i posadziłeś na ławce. Pamiętałam, że spieszyłeś się do kawiarni, a Ty z taką lekkością odpowiedziałeś ” Jak mogę iść na kawę, gdy widzę że kobieta upada”. To było szarmanckie. Uśmiechnąłeś się szeroko i dopiero zobaczyłam jaki piękny masz uśmiech. Wcale nie jak gwiazda z Hollywood. Wcale nie śnieżnobiały jak śnieg. Normalny, lecz taki szczery. I wtedy wiedziałam, że ten dzień będzie inny niż zwykle. Wiedziałam, że ten spacer już nie będzie zwyczajnym spacerem. Wiedziałam, że to spotkanie będzie czymś więcej niż tylko uratowaniem kobiety z opałów.
Na kolejną część opowieści zapraszam już niebawem